Poronienie. Co dzieje się w psychice kobiety, która straciła nienarodzone dziecko? Odpowiada psycholog Anna Bajkowska – Żałoba zawsze jest bardzo
Z punktu widzenia psychologa nie ma to najmniejszego znaczenia, na jakim etapie ktoś traci ciążę. Tylko w taki schemat myślenia wpadamy, że jakby to było później, byłoby gorzej - mówi Joanna Piątek-Perlak, psycholog okołoporodowy. ks. Krzysztof Porosło: Pracuje pani w szpitalu. Joanna Piątek-Perlak: Tak. W szpitalu i we własnym gabinecie – to są dwa moje miejsca pracy. W szpitalu na oddziale neonatologicznym. To jest ośrodek o trzecim stopniu referencyjności. Czyli do nas trafiają noworodki w najpoważniejszym stanie. Skrajne wcześniaki, dzieci bardzo ciężko chore. I na Śląsku jesteśmy jednym z największych szpitali, które leczą takie dzieci. Tam też dzieci umierają. I to pewnie dość często. Dość często. Chociaż mamy takie stwierdzenie, że dzieci do nieba idą trójkami – i to się niestety sprawdza. Gdy odchodzi jedno dziecko, wiemy, że nie chce być samotne, i zazwyczaj w ciągu kilku dni odchodzą kolejne. I to tak rzeczywiście jest, zadziwiające, ale to prawda. Dlaczego zdecydowała się pani na taką specjalizację? Temat odejścia dziecka jest bardzo trudny i chyba mało kto chce go podejmować w pracy. I ksiądz go podejmuje. W 2013 roku byłam w ciąży. Ciąży zdrowej. Do połowy ciąży wszystko przebiegało książkowo. A później zaczęło się dziać coś bardzo złego. Moja ciąża przestała się rozwijać, córka nie rosła. Okazało się, że mam nadciśnienie indukowane ciążą, chorobę, która może doprowadzić albo do śmierci matki, albo do śmierci dziecka. Lekarze walczą tak naprawdę o życie dwóch osób. Zuzia urodziła się jako skrajny wcześniak, w dwudziestym ósmym tygodniu, ważąc bardzo malutko, bo tylko pięćset gramów. Przebywała na OIOM-ie, na którym w tym momencie pracuję, zmarła po pięciu tygodniach. W trakcie tych doświadczeń – i ciąży, i pobytu na oddziale, a następnie żałoby po córce – poczułam to wszystko, co przechodzą wszyscy rodzice w podobnej sytuacji. Będąc na oddziałach, widziałam ogromną samotność ludzi, ogromny wstrząs, jakiego doświadczają, bezduszność systemu. OIOM jest niedostępny tak naprawdę dla rodziców. Tak, OIOM, na którym walczy się o życie, to jest coś strasznego. A OIOM dzieci, gdzie rodzice mogą tylko na chwilę podejść do inkubatora, jest nie do opisania. To jest nie do przeżycia. A ja – jako psycholog – siedzę na kanapie, przeżywam swoją własną tragedię i przeżywam odchodzenie własnej córki, a przy okazji widzę to wszystko. To jest mniej więcej początek tej historii. Bo potem przeszłam przez swoją żałobę. Widziałam też, jak system nie pomaga tak naprawdę nikomu. Spodziewałam się kolejnego dziecka, synka Tadeusza. I wtedy już wiedziałam, co chcę robić, bo pod sam koniec mojej ciąży na oddział, na którym miałam rodzić, przyszła dziewczyna do martwego porodu w trzydziestym ósmym tygodniu. Słyszałam jej płacz, jej histerię. Za ścianą w zasadzie. Walczyłam z sobą: iść czy nie iść, porozmawiać z nią? Poszłam. Do tej pory mamy kontakt. Jej córeczka to była Kalinka. Od tego się zaczęło. Nabrałam przekonania, że umiem to robić – umiem rozmawiać o śmierci. Wiem jak, bo byłam po drugiej stronie. Zajmowałam się Tadkiem i po kilku miesiącach stwierdziłam, że czas najwyższy coś zrobić. Zaczęłam od jednego pana doktora ginekologa, któremu tłukłam do głowy, jakie to jest ważne i trudne. Potem zwróciłam się do pani ordynator na oddziale, na którym była moja córka. I tak historia zatoczyła koło, wróciłam na oddział, na którym lekarze walczyli o życie mojej Zuzi. Mam poczucie, że robię coś, co jest ważne. Po prostu. Wiem, że to jest ważne. Wiem. Mnie nikt nie odmówi. Czasem dochodzi do sporów pomiędzy mną a lekarzami, bo mówią coś, czego mówić nie powinni, albo są zbyt brutalni. Jestem rzeczniczką rodziców. I takie mam poczucie, że moja żałoba nie tylko się zamknęła, ale wręcz się domknęła robieniem czegoś ważnego. I zawsze sobie i wszystkim rodzicom powtarzam, że śmierć dziecka jest zła, jest niesprawiedliwa. Dziecko nigdy nie powinno umierać. Nikomu nie powinno się to zdarzyć. Ale jak się zdarza, to albo zostaniemy przy tym, że to jest złe i niesprawiedliwe, albo przekujemy zło w coś dobrego. I ja dostałam coś dobrego. Tak po prostu. Zresztą to nie jest tylko moja misja. Ona jest nasza wspólna, moja i Zuzi. Dlatego to robię. Mówię to ze wzruszeniem, chociaż minęło siedem lat. Gdyby ta rozmowa odbywała się pół roku po śmierci córeczki, nie byłabym w stanie wydusić słowa, zalewałabym się łzami w spazmach szlochu. Po siedmiu latach mówię, i to też zresztą powtarzam wszystkim rodzicom: to nie jest tak, że my zapomnimy. Nauczymy się z tym żyć, nauczymy się o tym mówić. Ale to zawsze zakłuje – niemożliwe, żeby nie zakłuło. Nadzieja przychodzi z czasem. Kiedy przychodzą do mnie do gabinetu pacjenci i są totalnie rozsypani, szlochają, nie potrafią rozmawiać, to zawsze mówię, że na początku płaczemy. Czasem płaczę z nimi, bo się też z nimi wzruszam. I zawsze im mówię, że jeszcze się kiedyś uśmiechną. Gdy będziemy rozmawiać ze sobą po kilku miesiącach, czasem po roku, to nawet powitamy się z uśmiechem. I będziemy umieli rozmawiać na ten trudny temat, ale będzie nam lżej. To taka ważna droga. To rzeczywiście coś wyjątkowego, żeby przejść z etapu swojego własnego dramatu utraty dziecka i z żałoby, która z tego wynika, od własnych łez, do etapu pomagania innym. Do słuchania tych historii, które za każdym razem uruchamiają własne wspomnienia. Chyba nie da się tego uniknąć… Nie, to tak nie działa. Niektórzy myślą, że ja za każdym razem przypominam sobie swoją Zuzię i swoją stratę. Absolutnie nie. Za każdym razem, kiedy rozmawiam z jakimś człowiekiem, to widzę człowieka pogrążonego w cierpieniu. I zastanawiam się, co ja mogę dla niego zrobić. Zastanawiam się, czego potrzebuje, a wiem, o co może bać się zapytać. Chociażby o etap pożegnania z dzieckiem. Rodzic nie wie, że może się z dzieckiem pożegnać. Czy może dotknąć, czy może je przytulić. Jest w totalnym szoku. To naszą rolą – osób, które towarzyszą przy tej stracie, towarzyszą przy pożegnaniu – jest powiedzieć: „Możesz, nie bój się. Połóż rękę, pogłaszcz po główce”. Osoba, która właśnie straciła dziecko, jest w szoku, ma pustkę w głowie. Jeżeli w ogóle nie damy jej szansy na pożegnanie, nie zapytamy się, czy tego chce, i nie zasugerujemy, że może to zrobić, to ona przyjdzie kiedyś do takiego psychologa jak ja albo do jakiegokolwiek innego, zapuka i powie: „Co ze mnie za matka? Ja się nie pożegnałam, ja nie spojrzałam, ja nie dotknęłam”. I to jest właśnie moja rola. Pomóc. Moi rodzice siedzieli na korytarzu, gdy towarzyszyłam umierającej córce. Nie wiedziałam, że mogę zapytać lekarza, czy babcia i dziadek mogą wejść. Byłam tak przerażona i tak się trzęsłam, że nie wiedziałam nic. Nie miałam pojęcia, że mogę wziąć córeczkę na ręce. Więc teraz zawsze pytam. O babcię, o dziadka, czy są, czy chcieliby wejść. Wprowadzam ich, pozwalam im się wszystkim pożegnać. Gdy mam cierpiącą kobietę, to pytam ją, czy nie chciałaby wziąć dziecka na ręce. Mnie o to nikt nie zapytał. W większości przypadków jest tak, że rodzice tego wszystkiego chcą, tylko nie wiedzą, że mogą o to zapytać. A w tym czasie, kiedy pani przeżywała swoją stratę, był ktoś, kto pani pomógł, czy została pani z tym wszystkim sama? Zostaliśmy sami, mąż i ja, i wzajemnie się wspieraliśmy. Nie chciałabym teraz źle mówić o swoich bliskich, bo nas wspierali, jak potrafili, ale przecież nikt nie wie, jak w takiej sytuacji pomóc. Mąż jest psychologiem. Nie wiem, na ile pomogło nam wykształcenie. Mąż próbował dla mnie znaleźć psychologa, ale ja wtedy nie chciałam takiej pomocy. Chociaż sama pani jest psychologiem. To prawda. W sumie nie wiem dlaczego. Chyba dlatego, że nie potrafiłam mówić. Tak mocno zamykałam się w swojej stracie, że bardzo chciałam o tym mówić, ale nie umiałam. Kobiety, które do mnie przychodzą, często są w stuporze – osłupieniu wynikającym z silnego bodźca zewnętrznego – i też nie potrafią mówić. Ja je tego uczę. Uczę mówić o stracie. Uczę, że mają prawo mówić, że mają się nie wstydzić mówić o tym, co czują. Daję przestrzeń, żeby inni mogli mówić o swoim cierpieniu. Moja historia jest podobna. To, że zająłem się tematem dzieci utraconych, też wynika z osobistego doświadczenia. Moja siostra poroniła i zwróciła się do mnie po pomoc. Pytała, co ma w tej sytuacji robić. Nie umiałem jej pomóc, nie wiedziałem… Bo tego się nie wie. Tego też w seminarium nie uczą. Zacząłem szukać pomocy dla siostry i z przerażeniem odkryłem, jak mało my, księża, wiemy na temat dzieci utraconych. Na temat procedur, tego, do czego rodzice mają prawo, jak to wszystko zorganizować. Starałem się jak najdokładniej zgłębić temat. A potem to już lawinowo poszło. Kolejne osoby zaczęły mnie sobie polecać jako księdza, który potrafi pomóc w tej sytuacji. Pewnie podobnie to wygląda w świecie psychologów. Psychologów zajmujących się tematem dzieci utraconych jest mało albo w ogóle się nie wie, że są. Zauważył ksiądz, że w seminarium tego nie uczą. Na psychologii też nie. Nie uczono nas, czym jest śmierć i jak o śmierci powinno się mówić. I jak się w ogóle ze śmiercią pracuje. Teoria – definicja śmierci i to, w jaki sposób ona może działać na człowieka – oczywiście była. Mówiliśmy, w jaki sposób człowiek może funkcjonować po śmierci mamy, bliskiej osoby, małżonka. Ale dziecko? To temat tabu! Dopiero w pracy zdałam sobie sprawę, że przez pięć lat studiów nie padło słowo na temat śmierci dziecka. Kompletnie nic. Zero. My jako psycholodzy nie wiemy, co możemy powiedzieć. I to jest okrutne, bo nie wiemy, co się mówi w obliczu śmierci. Nie wiemy, że się powinno powiedzieć: „Przykro mi”, że to jest naturalne, że nic złego się wtedy nie dzieje. W obliczu śmierci w zasadzie nie wiadomo, co powiedzieć. My, specjaliści, też tego nie wiemy. Reakcje księży są najczęściej dwojakie. To znaczy prawie zawsze się to wiąże z niekompetencją. Ale można to zrobić jeszcze empatycznie albo nieempatycznie. Tak właśnie jest. Ja akurat mam to szczęście, że w rodzinie mam dwóch wujków księży. Mama do nich zadzwoniła i oni wszystko zorganizowali. Zresztą dobrze się czułam, że to wujek żegna moje dziecko. To było takie rodzinne. Zdaję sobie jednak sprawę z tego, jak by wyglądała sytuacja, gdybym musiała się zwrócić do obcego kapłana. Jaki ten świat byłby jeszcze bardziej niedostępny. Wracając jednak do żałoby po stracie dziecka: czy według pani to ma znaczenie, na którym etapie ciąży się traci dziecko? Czy przed narodzinami, czy po narodzinach? Proszę sobie wyobrazić, że udzieliłam już bardzo wielu wywiadów na ten temat i to pytanie zawsze pada jako pierwsze! Wie pani dlaczego? Nie wiem! Jestem przekonany, że to dlatego, że rodziny, które próbują pomóc, najczęściej bagatelizują sprawę. Dokładnie tak! „Ale to nie ma znaczenia”, „To za wcześnie”, „O co ci chodzi?”. Więc my chyba też dlatego pytamy, próbujemy ocenić, czy to ma znaczenie czy nie. Tyle że my sami, zadając to pytanie, automatycznie bagatelizujemy sprawę. Bardzo często słyszę: „Naprawdę? Ósmy tydzień? Jeszcze nic nie widać”. I zawsze to muszę tłumaczyć. I to jest już po prostu jak zdarta płyta: a jakie to ma znacznie, który to był tydzień? Wiadomo, czasy się zmieniły – to jest coś, co należy zawsze powtórzyć. Że nasze babcie, nasze mamy nawet nie wiedziały, że były w ciąży i ją straciły. Spóźniał się okres – okej, to się zdarzało. Nie było sprzętu do USG, nie było bicia serca. I to była któraś ciąża z kolei. Nie zawsze wyczekiwana. Poziom śmiertelności był znacznie większy. Tak, poziom śmiertelności dzieci, noworodków, kobiet przy porodzie był inny. To były zupełnie inne czasy. Oczywiście wtedy też kobiety cierpiały, gdy straciły ciążę czy dziecko na którymś etapie. Ale nie można wartościować: ósmy tydzień, dwunasty, dwudziesty. Nie znamy całej historii. Nie wiemy, czy ta ciąża nie była po pięciu latach starań. Wymodlona, wybadana, sfinansowana kredytami, ogromnymi środkami, klinikami niepłodności. Co z tego, że ósmy tydzień, jak dla kogoś to już było dziecko, już miał swoją kropeczkę, już miał swoją fasolkę. I my nie mamy prawa tego umniejszać. To jest nasz błąd. Z punktu widzenia psychologa nie ma to najmniejszego znaczenia, na jakim etapie ktoś traci ciążę. Tylko w taki schemat myślenia wpadamy, że jakby to było później, byłoby gorzej. Muszę tu jednak podkreślić, że zawsze staram się to wybadać u moich pacjentów. Czy oni rzeczywiście traktują stratę jako ogromną tragedię, i wtedy otrzymują adekwatną pomoc, czy radzą sobie na zasadzie: poronienie, to tylko ósmy tydzień. Są i takie osoby, które w takiej sytuacji pochówku nie potrzebują i nie chcą. Nie mamy prawa niczego narzucać ani jednym, ani drugim. Tak naprawdę naszym zadaniem jest wybadać, opowiedzieć o wszystkich konsekwencjach, dać im możliwość. Często też rodzice nie wiedzą, że mogą pochować dzieci utracone nawet na bardzo wczesnym etapie. Moją rolą jest im to uświadomić. Czasem podczas rozmowy słyszę: „No ale moi rodzice powiedzieli, że jak będzie grobek, to będzie gorzej”. Gotuje się wtedy we mnie w środku, że ktoś z zewnątrz wie lepiej, co jest dobre dla tych ludzi… Nikt nie zadał im pytania, czego by chcieli, tylko mówią: „Nie, nie chowaj! Jak będziesz miała grobek, to ty tego nie zniesiesz!”. Gdy widzę, że ktoś się waha, nie jest pewien, zadaję pytanie: Czy gdyby to był dwudziesty trzeci tydzień i prawo do pochówku by już obowiązywało, to czy zorganizowalibyście pogrzeb? Bardzo często wtedy słyszę potwierdzenie. Odpowiadając na pytanie księdza: Nie. Etap ciąży nie ma znaczenia. Joanna Piątek-Perlak – psycholog okołoporodowy i mama po stracie dziecka. Od pięciu lat pomaga osobom, którym umierają dzieci na różnym etapie, przede wszystkim w ciąży. Prowadzi grupę wsparcia dla rodziców po stracie. Wspiera też pary, które rodzą ciężko chore dzieci i wcześniaki. Zajmuje się również pomocą psychologiczną dla par leczących się z powodu niepłodności. * * * Fragment książki "Życie ze stratą" (Wydawnictwo WAM).
Żyć jak Mały Książę. Autor: Garnier Stephane. 4,5. ( 98) 24,93 zł. 39,99 zł - porównanie do ceny sugerowanej przez wydawcę. Dodaj do koszyka. Sprzedaje Empik. Wysyłka w 1 dzień rob.
Publikując ostatni wpis o stracie dziecka pokonałam własny lęk przed opowiedzeniem światu o tym co mnie spotkało. Jest nas – rodzin po stracie naprawdę dużo, zbyt dużo. Temat o którym raczej się nie mówi, omija w rozmowach, bo jak rozmawiać z kobietą która straciła dziecko? Ludzie boją się takich sytuacji, nie wiedzą co powiedzieć. Życie po stracie dziecka trwa dalej, trzeba nauczyć się żyć z tą moje czytelniczki niesamowicie mnie zaskoczyłyście. Nie spodziewałam się takiej reakcji z Waszej strony. Wiadomości jakie jakie od Was dostałam dały mi jeszcze więcej siły i motywacji do dalszego pisania. Cieszę się, że moje teksty Wam w jakiś sposób pomagają i dodają po stracie dziecka – gdzie szukać pomocy?Na blogu Matka Prawnik można znaleźć wiele cennych informacji na temat naszych praw po stracie dziecka. Śmierć dziecka po narodzinach Sytuacja prawna kobiety po poronieniu oraz martwym urodzeniuWarto zajrzeć na stronę poświęconą utracie dziecka. Jest to Stowarzyszenie Rodziców po poronieniu. Znajdziecie tam cenne rady jak i wsparcie w trudnej grupę na Facebooku – Ciąża i poród po stracie – grupa wsparcia. Rozmowy z dziewczynami dały mi bardzo wiele, w tym siłę i sobie nie radzicie, nie bójcie się prosić o pomoc, bliskich czy psychologa. Czasem fachowa pomoc może dużo zadziałać. Nie ma się czego wstydzić, warto prosić o z Was napisała mi bardzo wzruszający tekst, o tym jak ona się czuje po śmierci synka, o tym co może jej pomóc w przejściu przez żałobę. Jest mi bardzo miło, że zgodziła się abym opublikowała jej słowa. Są one bardzo ważne dla każdej kobiety, która straciła dziecko. Nieważne czy w 10. tygodniu ciąży, 20, 30, czy po narodzinach. Magda, wszystkie jesteśmy z Tobą i możesz liczyć na nasze października – Dzień Dziecka Utraconego… Jeszcze 65 dni temu nie wiedziałam, że tego dnia obchodzi się Święto Dzieci, które odeszły zbyt szybko i niepotrzebnie. Kto nie słyszał o Dniu Dziecka 1 czerwca? Chyba nie ma takiej czy są osoby, które znają Dzień Dziecka Utraconego? Nie!? Może dlatego, że wydaje się to nieoczywiste, że Dziecko może umrzeć w każdym etapie Jego rozwoju. Jak to umiera Dziecko? Jak to? Dlaczego?Mój Synek Ksawery zmarł niespodziewanie 12 sierpnia, w 17. dobie życia. Niespodziewanie. Bo czy można się spodziewać, że Dziecko, które kochasz, które trzymasz w ramionach przy piersi może odejść? Dziecko, które jest całym Twoim Światem i największą Miłością. Mimo, że jestem mamą po stracie, doświadczyłam Tego bólu to nie jestem nadal w stanie tego zaakceptować, zrozumieć. Czy w ogóle można?Wiecie co… jak urodził się Nasz Syn to było cudowne uczucie, najpiękniejsze, nigdy nie byliśmy bardziej szczęśliwi. Karmienie piersią i patrzenie jak Nasz Synek ssie – coś pięknego! Gdy wróciliśmy ze szpitala po porodzie do domu byliśmy tacy dumni, że tworzymy prawdziwą rodzinę, nic się nie liczyło więcej. Cały Nasz Świat to Synek zachorował i zmarł w ciągu 12 godzin. Nie byłam przygotowana na chorobę, nie myślałam o śmierci. Choć w głowie milion myśli i strach o zdrowie Maluszka. Czy można być na coś takiego przygotowanym? Wypłakałam wszystkie łzy w Nasz Synek odszedł nie uroniłam ani jednej. Nie pojęłam tego co właśnie się stało. Trzymałam Go zawiniętego w białe prześcieradełko jak małego Aniołka i śpiewałam do uszka. Ciiii… Syneczku… Mamusia jest przy Tobie i Tatuś… i tak Cię Kochamy… Dotykałam Jego usteczek i całowałam… czułam jeszcze Jego ciepło… wyglądał jakby spał… prześliczny na słowo. Gdy wróciliśmy z Warszawy do domu płakałam, że przecież Mój Synek jest taki mały, sam bez mamy, że jest głodny, że muszę przystawić Go do piersi, przebrać… ale Jego już nie było… ściąganie mleka z piersi i wylewanie do zlewu…bo już nie było Dzieciątka. Mój Mąż zapalał Jemu światełka przy łóżeczku, żeby się nie znów nie uroniłam łzy.. .nie wiedziałam dlaczego jestem w przykościelnej kaplicy, tam leżał Mój Synek w białej trumience… trzymałam Go za rączkę ale nie wierzyłam, że to On… nadal nie kupowania pieluszek i ubranek, kupuję białe róże i znicze. Zamiast słania łóżeczka, wybieram nagrobek. Zamiast odliczania dni od narodzin, odliczam dni od śmierci. Zamiast spacerów jesiennych w wózeczku, spaceruje na cmentarz. Zamiast opiekowania się Naszym Szkrabem, opiekuje się chorymi w pracy…Wiecie co jestem nieszczęśliwa… choć mam wspaniałego Męża, nie potrafię się nim cieszyć, bo nie ma już Ksawcia, nie ma nic… jest pustka i ból tak mocno przeszywający serce. Nie minie? I żal w sercu. Pytacie czy do Boga? Nie, nie wiem do kogo, choć jest. Czy się modlę? Tak, bo tylko modlitwa i wiara trzyma mnie przy życiu, przy nadziei, że będzie dobrze? Czy w to wierzę? Nie wiem, choć bardzo tego być kochającą mamą i żoną. Pragnę mieć Dzieciątko w ramionach i przy piersi. Pragnę, by Mój Ksawcio mi się września mieliśmy rocznicę ślubu, jak ją podsumować? Z jednej strony przeżyłam cudowne chwile z myślą, że w Moim Brzuszku rośnie Nasza Miłość, potem eksplozja szczęścia z narodzin i opieką nad Ksawerciem, a potem 1 dzień i wszystko znikło, wszystko pękło, kłoda pod nogi…ale wiecie co…Dziękuję Bogu za Dar Życia dla Ksawerego za całą ciążę i 17 dni w ramionach. Kocham Cię co? Wyczytałam gdzieś czy może ktoś mi powiedział, że Nasz Ksawcio pierwszy wyjdzie Nam na drogę, gdy już stąd odejdziemy. Żyję dla Ciebie Synku i dla Twojego Taty i rodzeństwa, które mam nadzieję się pojawi. I wiecie co pozwólcie Nam spać z Jego ubrankami. Pozwólcie mówić o Nim. Pozwólcie, gdy wstaję z łóżka patrzeć na Jego łóżeczko i odwiedzać co dzień na cmentarzu, Pozwólcie nie wolno mi? Pozwólcie przeżywać Nam Naszą stratę. Synku Kochamy Cię i tęsknimy, tylko My wiemy jaki byłeś piękny, jakie miałeś mądre spojrzenie. Jestem taka z Ciebie dumna, że pomimo choroby byłeś taki dzielny. Ja nie chciałam pozwolić Ci odejść… Synku taki mam żal, że nie było Ci dane dorosnąć, wypowiedzieć pierwsze słowa: mamo, tato, jeździć na rowerku, bawić się w piasku, chodzić do przedszkola, mieć kolegów, dziewczynę, żonę. Tak sobie wyobrażałam Twój świat, Nasz świat. Rozpiera mnie duma, gdy mówię o lat 26, mama Aniołka, kobieta po stracie, kochająca żona.Polska Akademia Filmowa ogłosiła nominacje do tegorocznych Orłów. Wśród kandydatów znalazła się produkcja Player Original - Chyłka. Serial stworzony na podstawie prozy Remigiusza Mroza skradł serca widzów, a Magda Cielecka stworzyła Chyłkę, o jakiej marzyli fani książek."Przyjaciółki" 16 sezon nowe odcinki od czwartku o godz. w Polsacie Jak pamiętamy, ostatni sezon "Przyjaciółek" zakończył się dla Patrycji tragicznie. Z powodu ciężkiej choroby straciła prawa do opieki nad maleńką Klarą, a próby ustalenia, kto jest ojcem córeczki, spełzły na niczym. W dodatku w finałowej scenie 182 odcinka "Przyjaciółek" Patrycja straciła przytomność i istniały uzasadnione obawy, że nawet umarła! Niestety, 16 sezon serialu "Przyjaciółki" zacznie się dla Patrycji równie koszmarnie. Wprawdzie dzielna mama przeżyje, ale jej stan zdrowia nie poprawi się. W dodatku będzie bardzo cierpiała z powodu przymusowego rozstania z Klarą. Do czego posunie się Kochan w 183 odcinku "Przyjaciółek"? Przyjaciółki, odcinek 181 ZWIASTUN: Janek zabierze Zuzie dzieci! Wywiezie synów z dala od żony W 183 odcinku serialu "Przyjaciółki" zdesperowana Patrycja zdobędzie się na desperacji krok. W obliczu rozstania z Klarą na zawsze, Patrycja zabierze dzieci i ucieknie z nimi na wieś! Czy taką akcję doradzą zrozpaczonej Kochan "Przyjaciółki"? Niekoniecznie, bo same będą miały ogromne problemy i mogą zwyczajnie nie zauważyć, że Patrycja jest na skraju załamania nerwowego. Dokąd trafi Patrycja z dziećmi w 183 odcinku "Przyjaciółek"? Czy faktycznie będą tam bezpieczni, czy akcja raczej tylko pogorszy sprawę adopcji Klary? Zobacz też: Nowa Hania w Przyjaciółkach. Wieniawa zagra córkę Sochy w nowym 16 sezonie Czy jesteś prawdziwym fanem polskich seriali? Pytanie 1 z 10 Jak ma na imię Chyłka? Małgorzata Joanna Magdalena#19plus #Siódemka #PlayerOglądaj "19+" od poniedziałku do czwartku o 19:00 w Siódemce oraz w Playerze: https://player.pl/playerplus/seriale-online/19--odcink
Chyłka nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa. Nowa sprawa będzie dla niej doskonałą okazją, by udowodnić, że na sali sądowej nie ma sobie równych. Czy uda jej się doprowadzić do uniewinnienia działacza opozycji skazanego za brutalne morderstwa? Premiera piątego sezonu produkcji Player Original już 30 listopada w Playerze. Joanna Chyłka po raz kolejny zostaje uwikłana w niezwykle skomplikowaną i nieoczywistą sprawę. Ksiądz Mieleszko namawia prawniczkę do podjęcia się obrony Tesarewicza – opozycjonisty skazanego przed laty za morderstwo czwórki dzieci. Śledztwo jest już od dawna zamknięte, a skazany odsiaduje wyrok w więzieniu. Mieleszko jest jednak pewny, że sprawca nie został ujęty, a za kratami przebywa niewinny człowiek. Czy Chyłka po raz kolejny podejmie wyzwanie? Sprawa okaże się znacznie bardziej niebezpieczna niż mogłoby się wydawać. W obsadzie ponownie znaleźli się Magdalena Cielecka (Joanna Chyłka), Filip Pławiak (Kordian „Zordon” Oryński), Jakub Gierszał (Piotr Langer junior), Piotr Żurawski („Kormak”), Ireneusz Czop (Szczerbiński), Szymon Bobrowski (Artur Żelazny), Jacek Koman (Harry McVay), Szymon Piotr Warszawski (Paderborn), Cezary Pazura (Feliks), Marcin Bosak (Rejchert), Olgierd Łukaszewicz (Siwowłosy), Artur Żmijewski (Piotr Langer senior). W piątym sezonie dołączą do nich między innymi: Jan Englert, Adam Ferency, Ewa Wencel, Małgorzata Potocka, Witold Dębicki, Paweł Kos, Jacek Mikołajczak, Maja Pankiewicz.
Jaka przeszłość kryje się za trudnymi relacjami Chyłka i jej ojcem? 樂 Czy prawniczka kiedyś mu wybaczy?
wydawnictwo: Czwarta Strona W tej części Joanna Chyłka powie do swojego klienta: Jest pan trochę jak Korea Północna. Z pańskiego punktu widzenia wszystko jest z panem w porządku, ale wszyscy inni widzą, że tak nie jest. Złośliwa strona mojej natury rzekłaby, że z pisarstwem Remigiusza Mroza jest jak z Koreą, gdyby nie fakt, że po koszmarnej Nieodnalezionej i jeszcze gorszej Czarnej Madonnie odetchnęłam z ulgą. Tak źle nie było. Po kolei jednak - i ostrzegam, że są spoilery, jeśli więc jest to dla Ciebie, drogi Czytelniku duży problem, to... cóż, wiesz, co robić. Początek Testamentu przedstawia nam stan rzeczy, którym zakończyliśmy poprzedni tom serii (o tejże części pisałam tutaj). Joanna Chyłka straciła dziecko, a Kordian Oryński trafił do więzienia w związku z oskarżeniem go o pomoc w eutanazji matki. Już pierwsza strona powieści pokazuje nam to, o czym pisałam przy okazji Nieodnalezionej - Mróz w żadnym razie nie powinien brać się za powieści z psychologiczną ambicją, bo nie wychodzi mu to kompletnie. Chyłka bowiem, zdaniem narratora, jest w kompletnej rozsypce. Mowa o pustce i o przybliżaniu się do śmierci, pojawia się też bardzo wiele górnolotnych fraz, których Mróz wcześniej raczej nie używał, a już na pewno nie w serii o Joannie Chyłce. Całość została nam spuentowana obrazkiem, iż nawet wyświetlacz w telefonie Chyłki jest pęknięty. Dobrze, jestem w stanie zgodzić się z tym, że graniczne doświadczenia zmieniają ludzi... Tyle, że Chyłkę zmieniły na pierwsze trzy - cztery strony. W takich oto okolicznościach do mecenas Joanny trafia ginekolog Rafał Kranz. Lekarz ów prowadził jej ciążę, znany jest z opryskliwości i niesmacznych tekstów pod adresem swoich pacjentek, jednak poza wszystkim to świetny fachowiec. Do kancelarii Żelazny&McVay sprowadzają go okoliczności szczególne: jedna z pacjentek, którą widział na oczy raz w życiu, zapisała mu w testamencie pokaźny majątek. Pech chce, że Beata nie żyje, a jej rzekome samobójstwo za pomocą relanium i hydroksyzyny przepisanych przez Kranza (choć jeszcze kilkanaście stron wcześniej przepisał jej antykoncepcję i tylko ją) zostało uznane za morderstwo. Chyłka nie bardzo chce człowieka bronić, ale ten obiecuje jej pomoc w wyciągnięciu Oryńskiego z więzienia. Okazuje się, że Rafał Kranz proponuje rezygnację z układu, jaki Oryński zawarł z prokurator Feruś (opiewał ów pakt na pół roku więzienia w zamian za przyznanie się do winy) i doprowadzenie do procesu. Wówczas będzie mógł pomóc, gdyż "ma w garści" jednego z ławników i zmusi go w ostatniej chwili do wycofania się z powodów zdrowotnych. Prokuratura będzie musiała rozpocząć proces od nowa, a dzięki ujawnionym faktom nie będzie do tego skłonna. Wszystko dlatego, że Kormak "w zaufaniu" przekazał pani prokurator informacje na temat rzekomo istniejących maili, w których Zordon "układa się" z kimś z prokuratury i pisze wprost, że spróbuje porozumieć się z oskarżycielem, by zataić zabójstwo matki z zimna krwią, upozorowane na pomoc w eutanazji. Na podstawie tych informacji Feruś zrywa porozumienie, ławnik się wycofuje, po czym okazuje się, że maile nie były wiarygodne i Oryński wychodzi na wolność. Trochę to słabe, zwłaszcza, że w Oskarżeniu prokurator Feruś nie była przedstawiona jako kompletna idiotka. Tajemnicze morderstwo naprowadza Chyłkę na trop reprywatyzacji działek w Warszawie. Nie pytajcie mnie jak na to wpadła, prawdopodobnie jest genialna. Autor rozwiązał sytuację w ten sposób, iż Joanna po prostu kazała Zordonowi sprawdzić historię reprywatyzacyjną posesji, którą Widera zapisała Kranzowi. Nie wskazywały na to żadne dokumenty, żadne zeznania, sugestie którejkolwiek strony. Jak się domyślacie, trop okaże się zasadny. Tu pojawia się moje pierwsze "ale". Owszem, Mróz historii reprywatyzacji poświęcił sporą część swojej książki, pisząc o tym zarówno ogólnie, jak i w kontekście powieściowego domu. Problem w tym, że gdyby całą historię kryminalną i procesową otrzepać z prywatyzacyjnej obudowy, wyszłoby na to samo. Sprawa własności posesji wnosi tak niewiele, jeśli cokolwiek, że prowadzi mnie do tezy o próbie wpisania się w modny i głośny ostatnio temat bez jakiegokolwiek przemyślenia i wplecenia w fabułę. Znajdziemy w Testamencie stałe elementy każdej powieści z cyklu o Chyłce. Wszystko wskazuje na to, że od tego tomu cyklu na dłużej zagości w świecie przedstawionym postać Williama McVay'a - syna jednego ze wspólników kancelarii. To z Williamem zresztą Chyłka była w ciąży. W kontekście tego bohatera zetkniemy się ze znanym zabiegiem: skoro William jest Brytyjczykiem, to musi, zdaniem Mroza, wyglądać jak brytyjski następca tronu (yyy, ale książę Karol nie jest zabójczo przystojny...). O tym wrzucaniu Brytyjczyków do brytyjskiego worka pisałam już przy recenzji Oskarżenia. Stary McVay zostaje zamordowany w toku książki - tak naprawdę zupełnie od czapy, bo to też nie ma większego wpływu na fabułę. Całość odbywa się, oczywiście, przy użyciu tej samej mieszanki leków i tu po raz kolejny pojawia się nieścisłość... Najpierw była mowa o tym, że Kranz przepisał Widerze antykoncepcję, później że leki służące zbrodni były wypisane na recepcie wystawionej przez Kranza dla Kranza, teraz znów przepisał te leki Widerze... Strasznie to zawikłane. W każdym razie zgon w żaden sposób nie działa na bohaterów i tutaj wracamy do koślawego psychologicznego motywowania bohaterów przez Mroza. Chyłka, gdy dowiaduje się o śmierci swojego przyjaciela i mentora, w pierwszej chwili jest w szoku... i dwie kartki dalej po tym szoku nie ma śladu. Tendencja utrzyma się do końca powieści. Jedynym śladem emocji Williama McVay'a jest upicie się na firmowym przyjęciu po tym, gdy odziedziczył udziały ojca w kancelarii, a chwilę po tym jest już wszystko w porządku. Dodajmy, że owo nadużycie alkoholu za objaw rozpaczy po stracie najbliższej osoby uważa wyłącznie Chyłka i nic innego w książce nie potwierdza jej przemyśleń. W Testamencie nadal jesteśmy raczeni rzekomo błyskotliwymi ripostami mecenas Chyłki, które z każdą kolejną odsłoną stają się dla mnie coraz bardziej irytujące. Coś się jednak z Mrozowymi postaciami stało niedobrego i nie mam tu na myśli tylko tego, że obyta w świecie i kulinariach Chyłka nie wie, czym jest quiche. Nie niepokoi mnie również tak bardzo fakt, że Joanna nagle dochodzi do wniosku, że zawsze wolała jeździć taksówkami niż uberem, choć z wcześniejszych książek to nijak nie wynikało. Bohaterom brakuje dookreślenia, a Oryński w tej części kompletnie stał się mało istotną postacią epizodyczną. Uprzedzając pytania - uwaga, spoiler! - mimo że Chyłka zaproponuje Kordianowi związek nadal nie pójdą do łóżka. Bladego pojęcia nie mam, jakim cudem ten człowiek nie nabawił się jeszcze nerwicy seksualnej! Pojawiła się jednak górnolotność, której wcześniej nie było i która przeszkadza mi bardzo, bo nie jest właściwa dla tej książki. Owo wchodzenie na wyższy poziom przejawia się na przykład w wypowiedziach bohaterów, gdy w rozmowie z siedzącym jeszcze w celi Kordianem Chyłka wygłasza refleksję, iż dla niektórych więzieniem jest Rakowiecka, a dla innych strach, a jeszcze dla innych maski, za którymi ukrywają się przed światem... Innym przykładem są myśli Oryńskiego, który wychodzi z budynku prokuratury na Bagateli i nagle napada go skojarzenie, że na ulicy tej mieszkał Baczyński i że jego wyjście z więzienia to jest taka "chwila bez imienia, która wypali się w hymnie", o jakiej pisał Krzysztof Kamil. Porównanie: dramat - zwłaszcza jeśli uprzytomnić sobie, że Baczyński pisał o wojnie, a Oryński ma głowę nabitą rozprawą sądową. Naprawdę, nie wiem, co Mróz bierze, że uznał to porównanie za stosowne. W tej części również sama strona sądowa została przez Mroza wyraźnie okaleczona. Kluczowe w sprawie Kranza zeznanie Oryńskiego zostaje nam zreferowane dwoma zdaniami, Mróz poskąpił nam również starcia Kordiana z prokuratorem. Dowiemy się o nich tylko tyle, że: Przysłuchiwała się jego staraniom, by zdyskredytować zeznania Kordiana, ale Oryński radził sobie śpiewająco. Odpierał każdy atak, odpowiadał spokojnie, bez emocji, bez sygnałów świadczących o ukrywaniu jakichkolwiek niejasnych motywów. Cała tajemnica, jak to u Mroza, wyjaśni się na ostatnich kilkunastu stronach i zostanie zręcznie opowiedziana przez Chyłkę. Później pojawi się ckliwy kawałek w postaci wątku romantycznego między Chyłką a Zordonem przerwanego kolejną kłodą pod nogami obojga. Tym razem okaże się, że William McVay zaraził prawniczkę wirusem białaczki ludzkiej i dopiero w kolejnym tomie dowiemy się, czy będzie żyła. Cóż mogę dodać? Plus za intertekstualność. Gdy jedna z postaci mówi, że earl grey niezbyt dobrze jej się kojarzy, poczułam się rozbawiona i od razu wezbrała we mnie fala zrozumienia. Niestety, to zbyt mało, żeby książka mi się podobała. Na pewno jest lekturą lepszą od czytania Czarnej Madonny i Nieodnalezionej, ale znacznie gorszą niż choćby pierwsze tomy serii o warszawskich prawnikach.
Adrianna Eisenbach opowiedziała o śmierci dziecka Wytatuowana uczestniczka show “Królowe życia” opowiedziała o tragedii. Przed laty straciła dziecko. “Jakby wyrwali ci serce na żywca”, mówi. Adrianna Eisenbach zdobyła popularność dzięki wystąpieniu w programie “Królowe życia”.